Gergeti

Gergeti

sobota, 16 kwietnia 2016

Day 9. Mestia - the FLIGHT

Friday, 29.05.2015

* Organisational details on the bottom of the page

time: 2:00  p.m 

Boarding the plane - reminds getting on the bus with two engines on the sides. Each of us wanted to sit by the window, so we spread around the plane. Time to fasten the seatbelts and count down...
What emotions... excitement, slight fear, disbelief, joy, pride, happiness, gratitude... in addition natural reaction of the body; rapid heartbeat, tremors, tension, all the feelings reached the top point! Absolutely amazing!
The engines started! "Here we go!" With big smiles, we looked out of the window, peeked at the other passengers, at each other and exchanged the "last" sentences:
- "Girls, the plane is moving!"
- "It's really happening!"
- "And I did not say anything to my family that we would be flying over the Caucasus! They do not know... but when I tell them..." - I said to the girls.
Exchange of the "last" sentences... "the last" because later, there was no way to say anything and it was not because of the noise of the engines, but due to the views that we could see. They did not allow to turn the head away! The fields, valleys and green mountains changing into the white peaks...

It is impossible to describe the impression these views made... I thought: "I can see it with my own eyes! I'm so lucky...  Flying next to the white peaks, seeing them so close, these magnificent mountains of 4000 m, just next to me, over my window, almost at my fingertips... "
This was flying not over the mountains, but between them.

60 minutes of "full-mode" emotions!
Let the pictures show a little bit of what we saw through the windows of our plane!










At one point I turned my head from the window and I saw one pilot on the left side was taking pictures with his mobile! - Well, certainly he had even better views from his windshield! Haha, A pity he didn't have a SLR camera! (Nikon or Canon )
After the flight we exchanged our impressions and Klaudia, who was sitting on the other side of the plane, also saw the pilot on the right side was taking pictures! (There was only narrow wall separating the cockpit from the cabin.) 
- "Well, apparently they both flew for the first time!" - we laughed heartily.

Cockpit. Is the pilot taking pictures? ;)

Michelle slightly dampened down our enthusiasm saying that she was sleeping the whole flight...
- "NOOO!!! MICHELLE !!! Do not even joke like this !!!
- "But seriously! I was so sleepy, probably due to the sun at the pool... "
- "NOOO !!! Please tell me that's not true!"- I lamented. "I do not believe you!"- I waited for her to admit that this was a joke. As we were in the plane I could not see her at the back of the cabin. "How could you?! Michelle, I just experienced one of the greatest excitement in my life and you slept it?!"
- I criticized her, half jokingly, half seriously - "Well... You'll have to take this plane again! But still, I will not forget you this!"

After landing, one service man unpacked our bags and put them next to the plane. Not being able to wear my heavy backpack in an upright position I sat down on the asphalt and wore the braces, fastened the belt and the girls helped me to get up by pulling my hands. The service men found it so funny that they started to laugh loud, so did we.
Michelle perfectly summed up the whole situation:
- "Bravo Magda! you made a Svanetian highlander laugh!" 
Haha right! It was great success. Previously, we were told that Svanetia region is the most beautiful in Georgia but the people there are very strict, serious and closed - quite different from Georgians. "Highlanders - this type of people is like that" - we said. However, I did it! I made the most serious man type laugh! 

We did it! We flew to Mestia over the Caucasus!

We were so impressed by the flight that we had to wait for a while before we went on...
- "Let's calm down a little."
And soon we continued with exploring the magical Mestia!



*** Organisational Details of the Flight***

Flight Natakhtari ( nearby Tbilisi) to Mestia - organized by the airline Serviceair
Company: Vanilla Sky
5 Vazha Pshavela Avenue, Tbilisi
T. (+995 32)  2 427 427
Mob. (+995 599) 65 90 99
E-mail : mari@vanillasky.ge
www.vanillasky.ge

- Airplane: LET - 410 UVP
- Schedule: Mondays, Wednesdays and Fridays 
- Natakhtari - Mestia time: 11:00 a.m
- Mestia - Natakhtari time: 1:00 p.m
- Flight duration: 1 hour
- Price: adults 65 GEL / children (3-12 years old) 45.50 GEL /  1 way, transfer from Tbilisi included in price, payment by cash 2-3 days before the flight, bank transfer -7 days
- In case of bad weather conditions, changing flight for the next day or cancellation with the full refund
- Baggage allowance 15 kg / person

piątek, 15 kwietnia 2016

Dzień 10. Wioska Ushguli - Trekking pod lodowiec

Sobota 30.05.2015 


Dzisiejszy dzień przeznaczony na wędrówkę po kaukaskich górach! To specjalnie na dzisiejszy dzień wzięłyśmy ze sobą oddzielną, specjalną garderobę; buty trekkingowe, kurtki przeciwdeszczowe, polar, czapę i szalik ( "czalik i szapkę"), rękawiczki, termos...
Poranek był ciepły i słoneczny, jednak wiadomo jak to w górach, zwłaszcza wysokich, pogoda może być bardzo zmienna.
Giga - nasz kierowca i przewodnik oraz nasi współtowarzysze: Grzegorz i Ola byli punktualnie o 8:00 na placu, my prawie też. ( o 8 prawie na placu :) 
Ja, jako główny organizator usiadłam z przodu i przekazywałam informacje do tyłu. Giga opowiadał wiele ciekawych historii, faktów, zatrzymywał się w miejscach, które trzeba zobaczyć z bliska, "na żywo" a nie zza szyby samochodu.

Giga - by łatwiej zapamiętać jego imię, dodał " jak Gigabajt" Od razu go polubiłyśmy. Miał 26 lat lecz wyglądał na starszego. Był bowiem dobrze zbudowany i miał fryzurę "na jeżyka", co dodaje trochę powagi. Wcześniej trenował boks i zdobywał wiele nagród i tytułów w Gruzji. Pochodził z Mestii i kochał góry. Studiował w Tbilisi, jednak postanowił wrócić do rodzinnej wioski i zająć się turystyką - prowadzi pensjonat i organizuje wycieczki po Swanetii. Giga, nie dość, że posiadał dużą wiedzę - także o Polsce, to jeszcze miał świetne poczucie humoru. Czas nam mijał ciekawie i wesoło! 

Droga do Ushguli to min 2 h jazdy, do pewnego momentu jest asfalt a później już tylko droga górska.
Pierwszy postój był przy kamiennej wieży, zwanej wieżą miłości. Giga opowiedział nam historię, która wydarzyła się naprawdę, w XVII w. i była przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Były sobie dwie rodziny; ród Margrelani i ród Kurdiani zamieszkujący dwie oddzielone górami wioski. Para młodzieńców, dziewczyna o imieniu Kala pochodząca z rodu Kurdiani i człopiec Dipar z rodu Margrelani byli w sobie bardzo zakochani. Spotykali się na tym wielkim głazie na rzece. Rodziny, wiedząc o ich miłości, zgodziły się na ślub i chciały wyprawić wielkie wesele. Istniała wtedy tradycja, że mężczyzna chcąc pojąć dziewczynę za żonę, musiał sam upolować dzikie zwierze z rogami i podarować je swojej wybrance jako dowód męstwa, odwagi i zapewnienia, że wyżywi rodzinę. Chłopiec wybrał się na polowanie lecz zginął. Dziewczyna wciąż przychodziła na kamień i go wyczekiwała. Pogrążona w wielkim bólu i rozpaczy nie chciała rozstać się z tym miejscem, wierząc, że ukochany może wrócić. Poprosiła rodzinę by wybudowała jej wieżę, w której się zamknie i będzie czekała na ukochanego do końca swojego życia. Nie chciała popełniać samobójstwa, gdyż wierzyła, że jeśli to zrobi pójdzie do piekła i już nigdy nie będą mogli się spotkać.
Tak więc rodzice, widząc wielkie cierpienie swojej ukochanej córki, wybudowali kamienną wieżę na tym właśnie głazie, gdzie spotykali się kochankowie. Dziewczynie dostarczano pożywienie przez górne małe okienko. Po wielu latach Kala zmarła z wielkiej tęsknoty zamknięta w wieży. Wieża stoi tutaj do dziś.
Ta historia tak poruszyła obie rodziny, że postanowiły zachować o niej pamięć przekazując ją kolejnym pokoleniom. 

Jakże piękna i smutna historia. Giga podkreślał, że jest ona zupełnie prawdziwa, a ten głaz, na którym stoi wieża jest jednocześnie świadkiem i pomnikiem ich wielkiej miłości.




Następnie zatrzymaliśmy się przy zboczu góry by nacieszyć wzrok pięknymi widokami i porobić zdjęcia. Wokół nas: zielone pastwiska, kamienie, stado krów i konie pasące się na krawędziach wzgórza...








"Te konie nie spadną z tej góry?" ;)

;)



My, po drodze do Ushguli.

Ushguli
Dojeżdżając na miejsce zobaczyliśmy maleńką wioskę wśród gór, z licznymi, charakterystycznymi wieżami - podobnie jak w Mestii, oraz z maleńkimi, ubogimi domkami otoczonymi starymi, drewnianymi płotami.
- "Tam mieszkają ludzie?!" - zapytałyśmy z niedowierzaniem.
- "W Ushguli mieszka ok 100 rodzin, z dziada, pradziada, żyją z tego co sami wyhodują. Poza hodowlą zajmują się rzeźbieniem w drewnie, wyrobem skóry, jest tam nawet szkoła, sklep i bar" - opowiadał Giga.
Magiczne miejsce. Jakby się czas zatrzymał. Wjeżdżając do wioski...

Najpiękniejsze zdjęcie. 
Fot. Justyna Kochańska 





Pamiątkowe zdjęcie całej ekipy.

Będąc tam około godziny 10 od razu ruszyliśmy przed siebie. Giga miał czekać na nas 6 godzin w tamtejszym barze, znał bowiem właściciela.
- "Giga, na pewno będziesz tu na nas czekał te 6 godzin!!!??" - upewniałam się.
- "Tak, tak, spokojnie, nie martwcie się. Będę tam czekał." - wskazał dokładnie miejsce.

Niebo było przejrzyste, słonko przyświecało, więc zapowiadał się piękny dzień!
Kierowaliśmy się wydeptaną ścieżką, która według mapy miała prowadzić na lodowiec Shkhara 2800 m, nie było tam jednak oznakowań szlaku.
Już na wstępie, wychodząc z wioski widoki zapierały dech w piersiach...
A co będzie dalej?

Jedno z najpiękniejszych ujęć: Droga na szlak.
Fot. Justyna Kochańska 

Początek wędrówki. 

Ścieżka prowadziła po polanie, urwiskach, wzdłuż strumyku, po kamieniach, śniegu, skakaliśmy nawet przez rwący potok. Grzegorz, jako doświadczony podróżnik i Ola, mała znawczyni górskiej roślinności, dzielili się z nami różnymi ciekawostkami, na przykład dowiedziałyśmy się jak się coś fachowo nazywa.
- " Chodźcie, musimy pójść drugą stroną, to przejdziemy trawersem"
- "Czym? " - zapytała któraś z nas.
- "Trawers - tak się nazywa poruszanie w poprzek zbocza góry."
-  "Aaa, o widzisz, nie znałyśmy tego pojęcia."

Bardzo ciekawym elementem naszej wędrówki był też piękny, duży, biały pies pasterski, który przylgnął do nas jeszcze w wiosce i towarzyszył nam przez całą wyprawę: tam i z powrotem, cały czas idąc obok. Jeśli ktoś się ociągał i zostawał w tyle, on wracał i czekał. Bardzo mądry i przyjacielski pies. Nazwałyśmy go Burek.

 Klaudia i Burek.

 Grzegorz, Ola i Burek ;)

 Strumienie, kamienie...

 ...pastwiska 

i śnieg.


i kwiatki ;)

Idziemy dzielnie :)


A Burek nas ciągle pilnował :)
Fot. Justyna Kochańska

 Przerwa. Ach jak tu pięknie...



Chwila przerwy :) Po 3 godzinach, wys. ok 2800 m.  
("Noo-tu-jemy" - "Co jemy?" 
"Nic, ja  no-tu-je" :)

W pewnym momencie doszliśmy do wielkiego pokładu śniegu myśląc, że to już lodowiec, jednak Grzegorz oceniając sytuację i sprawdzając mapę stwierdził, że trochę zboczyliśmy z trasy i musimy jeszcze trochę podejść, by zobaczyć prawdziwy lodowiec.
- "To tam, tutaj jest lawinisko."
- "Serio?!"
- "OK, Ty, człowieku z gór, wiesz lepiej. To idziemy dalej do lodowca! Jak dobrze, ze jesteście z nami!" - zgodziłyśmy się wszystkie.
Za niedługo zatrzymaliśmy się na wzgórzu, skąd już pięknie było widać język lodowca. WOW! Przed nami "kraina wiecznego lodu!"

 Lawinisko. Jeszcze nie lodowiec :)

Ale tam w oddali to już lodowiec! Kraina wiecznego lodu!

Pamiątkowe grupowe z lodowcem!

Pamiątkowe pojedyncze ;)


Droga powrotna. Ach jaka piękna była pogoda. I to cały czas! Mieliśmy niesamowite szczęście, bo przecież w wysokich górach nietrudno o szybkie ochłodzenie, zachmurzenie i deszcz! 
Schodząc już w dół nadal nie mogliśmy się nadziwić widokami, i szczęściem, że mogliśmy tam być! Mimo "lekkiego" zmęczenia radość dawała nam sił! 


 Skok przez strumyk ? :)

 Jeszcze chwilkę poleżę i popatrzę... 



 Już z górki..

 i do wioski.


W Ushguli, Giga czekał na nas przy umówionym miejscu, przy karczmie. (Nie było nas równe 6,5 h!). Och, idealne miejsce! Jak dobrze usiąść i napić się zimnego piwka! Zasiedliśmy na tarasie, a Giga przyniósł karafkę czaczy domowej roboty od właściciela i polewał każdemu. Nie było przeproś. Każdy musiał spróbować. Toast za piękną, udaną wędrówkę, za gospodarzy i za gości! 
"Uuu ale mocne! " - " W końcu to 70 % !!!" 
Właściciel karczmy Beso Nijaradze jest stolarzem i tworzy genialne rzeźby, które można zakupić w Mestii lub na miejscu w sklepiku przy karczmie. (Ja kupiłam ciekawy stojak na wino, wyglądający jak wąska deseczka z rzeźbą kiści winogron - butelka wina niemal wisi w powietrzu, cena 20 Lari, w Mestii 40 Lari! )
Giga poprosił, by Beso pochwalił się nam swoim dziełem. Było to wielkie krzesło, niczym tron, na którym znajdowały się herb i historia rodu Nijaradze a oparcia były w formie słynnych swaneckich wież. Był to prezent dla jego syna, który miał 6 lat. Jak dorośnie, przekaże swojemu synowi. 
Dzieło niesamowite! Mnóstwo szczegółów, ozdób, drobiazgów, samo pismo gruzińskie - jaka to precyzja! Beso rzeźbił to tylko z dwóch kawałków drewna, wszystko własnoręcznie, przez sześć miesięcy. Arcydzieło! Powiedział nam też, że wyrzeźbił podobny tron dla naszego Prezydenta ŚP Lecha Kaczyńskiego i prezent ten został wysłany do Polski. 
Siadając na tym tronie czułam wielkie wzruszenie, ogromny podziwi dumę. Było to przecież dzieło sztuki, przepiękna pamiątka rodzinna, ciężka praca tego jednego człowieka, z miłości do swojego syna, niczym eksponat w muzeum, a ja mogłam na nim usiąść. 
WOW!

Beso Nijaradze i jego niesamowite dzieło, tron - pamiątka rodzinna.
Fot. Justyna Kochańska

Wracając do samochodu, zobaczyliśmy młodych chłopców galopujących na koniach!
Podjechali pod jeden z domów wołając swojego kolegę by ten wyszedł na podwórko. Jaki niespotykany widok. 
Klaudia dodała:" Ooo urocze, u nas dzieci siedzą na komputerach, albo jak już wychodzą to krzyczą: Wyjdziesz na rower?! A tu w Ushguli, dzieciaki wołają: Wyjdziesz na konia?!" 

Dla mieszkańców jest to nadal najlepszy środek transportu zaraz po samochodzie, siła pracy w polu, dla dzieci rozrywka, a dla turystów jedna z atrakcji wioski. 

Fot. Justyna Kochańska

Piękne swaneckie konie.
Fot. Justyna Kochańsa 

Wróciliśmy do Mestii ok 19 i udałyśmy się na pyszną obiadokolację w naszym pensjonacie. Jedząc sobie smacznie i rozpamiętując ten wspaniały dzień, nagle usłyszałyśmy za nami język polski. Były to dwie panie siedzące przy stoliku obok wejścia. Przywitałyśmy się, a odwracając się do siebie wszystkie zrobiłyśmy duże oczy, lekko się uśmiechając. Jedna z pań była słynną polską aktorką! 
Cisza, jakby nigdy nic. Jadłyśmy dalej. Ciekawi jesteście kto to? Powiem w swoim czasie.
Po chwili ta druga pani zagadała do nas pytając, co tu widziałyśmy, co polecamy, jak podróżujemy. Na wszystkie pytania odpowiedziałyśmy bardzo obszernie dodając, że następnego dnia w niedzielę o 12 wracałyśmy już do Kutaisi. Transport załatwiliśmy z Gigą. Jego brat ( o imieniu Gaga!) też miał bowiem duże 7- osobowe Mitsubishi i mógł nas zawieźć za 300 Lari. Panie zapytały czy byłaby możliwość dołączenia się do nas, gdyż nie wiedziały czy zostaną dłużej skoro pogoda się pogarszała.
Wtedy wieczorem zaczęło lać, a w nocy była straszna burza z piorunami. 

To był długi, kolejny niezapomniany i szczęśliwy dzień. Dzień 10.
Został już tylko jeden ostatni... niedziela i koniec wyprawy, ale  jeszcze nie koniec przygód!!!